wtorek, 5 listopada 2013

Gościnnie: Iwi na Filipinach

Dziś w cyklu opowieści podróżniczych naszych znajomych zapraszamy Was do Azji 
Południowo -Wschodniej.

Z okazji moich 40 tych urodzin siostra zaproponowała mi szaleństwo, które miało na imię…FILIPINY.

Davao City
Azja, zupełnie inny klimat, niż Nasza stara porządna Europa, choć już dziś przemieszana kulturowo. Ale co innego spotkać od czasu do czasu jednego Azjatę na ulicy polskiego miasta, a co innego spotkać jednego Białego otoczonego Azjatami. I tu muszę przyznać, że Azjata Azjacie nie równy…:) Jak się człowiek już wzrokowo oswoi z widokiem,  to można się już pokusić o opinię,  z jakiej wyspy kto pochodzi. A jest ich dookoła 7000 tysięcy. Spotkałam czerwonoskórych Indian, potomków kolonialistów z Hiszpanii, ludzi o dużych stopach, długich tułowiach i to co w nich najpiękniejsze, uśmiechniętych, serdecznych twarzach.


Pomysł pobytu w Azji, jako zarodek szeregu niespodzianek jakie miały mnie spotkać, okazał się bardzo trafny…:) Bo oto, rozpoczynając moją podróż na lotnisku Okęcie, korzystając z wolnego czasu jaki mi pozostał do odlotu, zakupiłam na podróż lekką i przyjemną lekturę nowości rynkowej, a mianowicie kolorowy magazyn ( tytułu za rybkę nie pamiętam). Wielkim zaskoczeniem okazał się fakt kiedy to zobaczyłam artykuł zachęcający do odwiedzenia nie tylko Filipin, ale konkretnie wioski rybackiej El Nido na wyspie Palawan, w której to, miałyśmy już wykupiony z siostrą 4 dniowy pobyt. Wówczas to, wydawało mi się kosmicznie egzotyczne, teraz jest mi już ciepło znajome. Tak oto się stało, że zawitałyśmy do rezerwatu przyrody i magicznie cudownego miejsca, aby odkryć En Talula, jedno z piękniejszych miejsc jakie w życiu moje oczy widziały, a co pokazuję na zdjęciu poniżej.

En Talula
Aby się dostać do El Nido, wyruszyłyśmy z Davao samolotem krajowymi liniami Pacific, do miasteczka Puerto Princessa, super komercyjnej miejscowości, z wszystkimi turystycznymi wygodami, hotelami, restauracjami i nocnym życiem, jak ktoś lubi oczywiście. Nas zdecydowanie bardziej ciągnęło na dziko i tak oto kolejny etap podróży spędziłyśmy jadąc pięć godzin, 10 osobowym autobusem wielkości zakrętki od mleka  w stronę dziewiczych terenów.  Zamieszkałyśmy w hotelu Green View,  który śmiało mogę polecić. Spanie w domku z liścia palmowego w różowej pościeli po takiej wytłuczonej podróży, było bajką.

Green View
Poranna kawka na tarasie smakowała wybornie, zaparzona w angielskiej porcelanie i spożywana z widokiem na morze. Bardzo smakowały mi owoce, jednym z moich ulubionych jest papaya na równi z żółtym arbuzem, soczyste mangosteen, kwaskowaty santol, mały cytrus kalamansi (taka pomarańcza z cytryną w jednym) którego sok jest używany jako składnik napoju na ciepło i na zimno. Polecam zwrócić smakową uwagę na mango, które na Filipinach podobno rośnie najlepsze na świecie. I jest to prawdziwa prawda, tylko trzeba uważać, aby jedząc przypadkiem nie oblizać rąk i cieknącego po nich soku,  gdyż w moim przypadku zakończyło się to nietolerancja bakterii i zatruciem. A to jest coś, co na Filipinach jak i w każdym innym Azjatyckim zakątku świata  doświadczyć łatwo.

Oczywiście w cywilizowanym mieść Davao też posiadają ogromne centrum handlowe, udekorowane Durianami
Nieocenionych doznań dostarczył mi jednak owoc Durian. Je się go raczej tylko na ulicy, gdyż jego charakterystyczny zapach zbliżony do starej babcinej rajstopy, jest dla niektórych nie do zniesienia. Przez zapach przeszłam dzielnie, pewnie pomogło mi w tym łagodne Filipińskie piwo St. Miguel i byłam bardzo ciekawa jak to smakuje. Powiem tak…w życiu czegoś takiego nie jadłam i raczej już nie zjem. Jeśli ktoś potrafi połączyć smakowo, czosnek z prażoną cebulą, do tego nuta wanilii, o konsystencji szparagów, albo bardziej mielonej fasoli, albo tego i tego w jednym, …to może już Duriana nie jeść. Podobno pomaga szybkie popijanie Coca-Colą, ale w moim przypadku drugiego razu nie było, był tylko jeden kęs, szok i opanowując mdłości przełknęłam, przeżyłam i to by było na tyle.
Narodowym deserem filipińskim jest Halo-Halo. Przyjemna nazwa i ciekawy smak, a szczególnie gałka lodów z fioletowego ziemniaka, oczywiście gałka z mango i miąższ kokosa w słodkiej zalewie, na samym spodzie pokruszony zwyczajny lód polany mlekiem kokosowym, sypnięte cukrem palmowym i płatkami Corn-flakes. I na dodatek to jest smaczne…:)

Ale moje serce jednak skradło Mango-flow, ciasteczko niepozornie wygląda, ale co za kulinarne doznanie, mega smaczne. Delikatny biszkopt, przełożony masa z mleka kokosowego i świeżutkie dojrzałe mango, mniam mniam …


Filipiny to kraj biednych ludzi, błąkających się po plaży zaniedbanych psów i masakrycznie chudych kotów. Takiej skrajnej biedy nie widziałam dawno. Dzieci na ulicy chodzące w jednej parze butów - starsza w prawym, młodsza w lewym. Nie myślę, że jest to jakiś szczególny przywilej, tak po prostu im wypadło we wtorek, w środę mogły się wymienić. Zmyślność ludzi na Filipinach w wykorzystaniu tego co się znalazło, albo przypadkiem posiadło, albo z innego darowanego źródła jest wielka.

El Nido, postój pojazdów transportowych wieloosobowych - taksówek
Wystarczy popatrzeć na środek transportu jakim poruszałyśmy się jadąc w busz. Była to konstrukcja metalowa, solidnie pospawana i połączona z motorem. Nikt się nie przejmuje rdzą, bo zawsze można nakleić taśmę, albo coś namalować, albo przykryć, to ma działać i jeździć. Niesamowite wrażenie robiły na mnie łupiny od orzecha kokosowego, czego było dużo i dookoła domów były posadzone w nich rośliny, naturalnie i ekologicznie. 
Trzeba uważać na ceny. Np. 1,5 litrowa woda w hotelu kosztowała 50 pesos, a w miejscu gdzie można było nalać ja bezpośrednio do butelki już tylko 5. Podobnie jest z cenami jedzenia, tak bezpośrednio na ulicy, można obiad spożyć w cenie 150-200 pesos, ale jak już się chce zjeść dobrze i smacznie i rozpustnie w Japońskiej czy Francuskiej restauracji to na dwie osoby jest to wydatek rzędu 1000-2000 czasem jeszcze więcej…                                                             
1 dolar = 40 pesos, taki był kurs wymiany waluty na lotnisku w Davao.

Rozpustne danie w japońskiej restauracji. Pierwszy raz jadłam sushi ze świeżym mango
Musze przyznać, iż moja siostra pięknie ułożyła plan naszej wspólnej podróży, jak najbardziej uwzględniając wszystkie moje zachcianki. A ponieważ moim marzeniem był masaż gorącymi kamieniami to i zaprosiła mnie na taki w Davao, w salonie Spa w hotelu Marco Polo. Pierwszy raz dostąpiłam takiej przyjemności, kiedy to już od samego wejścia panie wspierały słowem i budowały dobry nastrój. No trochę było za słodko, aż tak mi lukrować nie trzeba, ale jako doświadczenie ciekawe. Za to masaż gorącymi kamieniami cudowne przeżycie. Przeżyłam też tradycyjny masaż Filipiński...to chyba najlepsze określenie, przeżyłam. Podobno pani już na wejściu pytała mnie, czy ten dotyk jest dobry. Jakoś nie usłyszałam pytania i tym samym zezwoliłam pani na tortury. Nie powinnam sobie na to pozwolić! Dotyk w masażu jest bardzo ważny i od tego dużo zależy, a szczególnie zadowolenie klienta! Obolała wstałam ze stołu, ale miało to też i swoją dobra stronę, każde kolejne doznanie z masażem było lekkie i przyjemne…:)

Plaże, woda i słońce…:)
To wszystko jest tam dostępne, o ile nie podróżuje się porą deszczową, a akurat sierpień takim miesiącem był. Dzięki temu przeżyłam ulewny deszcz z bardzo silnym wiatrem, który jak się okazało był tylko końcówką tego, co się działo po drugiej stronie wyspy w Manili gdzie był tajfun. Takie prawa natury. Pogoda służyła Nam na tyle, że za każdym razem, kiedy wypływałyśmy, a to nurkować w oceanie, lub zwiedzać kolejna plaże z wysokimi falami, albo plaże z perłowym piaseczkiem i szmaragdem wody  to świeciło słońce, choć poranek nie wskazywał na taki przebieg dnia. Green Vie to miejsce w którym podobno można zobaczyć najpiękniejsze zachody słońca. Przeżyłyśmy taki jeden, ale za chmurami, przez które przebijał się ciepły pomarańcz. Szmaragd nie od dziś jest moim ulubionym kolorem, po tej wyprawie nadal pozostanie, wspomagany wspomnieniami i górą śmiechu jaki odstawiłyśmy wraz z siostrą.

Ja z Siostrą:) 
Czas wspólnych przyjemności minął Nam błyskawicznie. Dwa tygodnie w Azji, na moje oko zupełnie wystarczy, na towarzystwo siostry zdecydowanie za mało...:) Polecam serdecznie, poczuć  promienie filipińskiego słońca na własnej skórze, szczelnie chronionego porządnym filtrem nr.30, oraz peeling piaseczkiem z plaży, stosowałam go na każdej, tak więc, praktycznie nie przywiozłam  wymarzonego karmelu na skórze. Za to udało mi się po wnikliwych poszukiwaniach zakupić masło/olej kokosowy w specjalnym miejscu, kiedy to na moje oko powinien być praktycznie na każdym rogu zamiast buteleczek olejku amerykańskiego Jonson&Jonson w wielu pojemnościach i ogromnych ilościach. Przywiozłam też suszone mango, nie najadłam się zbytnio świeżego, ale cóż, na sprawę zmiany flory bakteryjnej mój organizm zareagował zbyt ostro. No i oczywiście to co najważniejsze, jestem szczęśliwą posiadaczką cudownych wspomnień z wyprawy do Azji.

iwi


 "Gościnnie" byliśmy już  w :

Berlinie

Wiedniu

Indiach

British Columbii


Dziękuję, że tu zaglądasz :) 

19 komentarzy :

  1. chciałabym mieć taką siostrę co proponowałaby mi takie szaleństwa! piękne zdjecia :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na takie szalenstwo zgadzam sie o kazdej porze dnia i nocy /smiech/!!!
    Serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
  3. świetnie opowiedziane, a zdjęcia, och, ach, turkusowa bajka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpisuję się pod Agnieszką F ;) nie potrzebujecie trzeciej Siostry? :p


    Do autora bloga: :) cudownie to ująłeś! Tak po męsku... Bardzo Mądry Mężczyzna mówi wtedy, że mu grzywka do oczu leci... ;D a nie ma włosów opadających gdziekolwiek... ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Wygląda bajecznie, a taka rozpusta - hmmm, nie odmówiłabym! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. jej, ale rewelacja! kocham podroze, jednak jak na razie nie udalo mi sie opuscic Europy... wszystko przede mna! Filipiny maja magiczny klimat, taki pozytywny :) wyglada wspaniale... i pysznie!
    zycze samych owocnych podrozy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękujemy ! oby takie były :)

      Usuń
    2. dla chcącego nic trudnego, na pewno tak będzie :D
      pozdrawiam!

      Usuń
  7. Cieszę się, że dzięki Tobie mogę poznać nowe rejony świata.
    U nas to ja jestem tą szaloną siostrą, szkoda, że moja nie daje się nigdzie wyciągnąć, no prawie nigdzie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Powiedzieć, że Ci zazdroszczę to mało! Okropnie ci zazdroszczę :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  10. To prawda, wygląda smakowicie. I po raz kolejny i ostatni proszę nie pozostawiać adresu swojej strony w komentarzu. Odwiedzamy komentujących !

    OdpowiedzUsuń
  11. Przepiękne i kuszące krajobrazy. Marzy mi się tak egzotyczna wyprawa, pozazdrościć! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ratunku - ten kolor wody. Ja tam chcę! Już! Teraz! Zaraz! Natychmiast!
    Eh a efekt jest taki, że marznę przed komputerem w domu, przykryta grubym kocem i marzę o podróży w ciepłe kraje.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zdjęcia - cudo, może kiedyś uda mi się to zobaczyć na żywo, bo opis bardzo zachęca :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie zawsze kręcił durian :)) Jeszcze nie jadłam, ale jak tylko znajdę, to od razu biorę do domu! Tzn. na podwórko, bo pół roku musialabym po tym wietrzyć :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wybieramy sie tam w przyszlym roku, dzieki za wpis :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za odwiedziny i komentarz, zapraszamy do obserwowania. Jeżeli komentujesz jako "Anonimowy" podpisz się proszę, żebym wiedział jak mam do Ciebie się zwracać. Jednocześnie informujemy, że odwiedzamy komentujących. Nie ma potrzeby zostawiania adresu strony.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Printfriendly