Dziś w cyklu opowieści podróżniczych naszych znajomych zapraszamy Was do Azji
Południowo -Wschodniej.
Z okazji moich 40 tych urodzin siostra zaproponowała mi szaleństwo, które miało na imię…FILIPINY.
Południowo -Wschodniej.
Z okazji moich 40 tych urodzin siostra zaproponowała mi szaleństwo, które miało na imię…FILIPINY.
Davao City |
Pomysł pobytu w Azji, jako zarodek szeregu niespodzianek jakie miały mnie spotkać, okazał się bardzo trafny…:) Bo oto, rozpoczynając moją podróż na lotnisku Okęcie, korzystając z wolnego czasu jaki mi pozostał do odlotu, zakupiłam na podróż lekką i przyjemną lekturę nowości rynkowej, a mianowicie kolorowy magazyn ( tytułu za rybkę nie pamiętam). Wielkim zaskoczeniem okazał się fakt kiedy to zobaczyłam artykuł zachęcający do odwiedzenia nie tylko Filipin, ale konkretnie wioski rybackiej El Nido na wyspie Palawan, w której to, miałyśmy już wykupiony z siostrą 4 dniowy pobyt. Wówczas to, wydawało mi się kosmicznie egzotyczne, teraz jest mi już ciepło znajome. Tak oto się stało, że zawitałyśmy do rezerwatu przyrody i magicznie cudownego miejsca, aby odkryć En Talula, jedno z piękniejszych miejsc jakie w życiu moje oczy widziały, a co pokazuję na zdjęciu poniżej.
En Talula |
Aby się dostać do El Nido, wyruszyłyśmy z Davao samolotem krajowymi liniami Pacific, do miasteczka Puerto Princessa, super komercyjnej miejscowości, z wszystkimi turystycznymi wygodami, hotelami, restauracjami i nocnym życiem, jak ktoś lubi oczywiście. Nas zdecydowanie bardziej ciągnęło na dziko i tak oto kolejny etap podróży spędziłyśmy jadąc pięć godzin, 10 osobowym autobusem wielkości zakrętki od mleka w stronę dziewiczych terenów. Zamieszkałyśmy w hotelu Green View, który śmiało mogę polecić. Spanie w domku z liścia palmowego w różowej pościeli po takiej wytłuczonej podróży, było bajką.
Green View |
Oczywiście w cywilizowanym mieść Davao też posiadają ogromne centrum handlowe, udekorowane Durianami |
Nieocenionych doznań dostarczył mi jednak owoc Durian. Je się go raczej tylko na ulicy, gdyż jego charakterystyczny zapach zbliżony do starej babcinej rajstopy, jest dla niektórych nie do zniesienia. Przez zapach przeszłam dzielnie, pewnie pomogło mi w tym łagodne Filipińskie piwo St. Miguel i byłam bardzo ciekawa jak to smakuje. Powiem tak…w życiu czegoś takiego nie jadłam i raczej już nie zjem. Jeśli ktoś potrafi połączyć smakowo, czosnek z prażoną cebulą, do tego nuta wanilii, o konsystencji szparagów, albo bardziej mielonej fasoli, albo tego i tego w jednym, …to może już Duriana nie jeść. Podobno pomaga szybkie popijanie Coca-Colą, ale w moim przypadku drugiego razu nie było, był tylko jeden kęs, szok i opanowując mdłości przełknęłam, przeżyłam i to by było na tyle.
Narodowym deserem filipińskim jest Halo-Halo. Przyjemna nazwa i ciekawy smak, a szczególnie gałka lodów z fioletowego ziemniaka, oczywiście gałka z mango i miąższ kokosa w słodkiej zalewie, na samym spodzie pokruszony zwyczajny lód polany mlekiem kokosowym, sypnięte cukrem palmowym i płatkami Corn-flakes. I na dodatek to jest smaczne…:)
Ale moje serce jednak skradło Mango-flow, ciasteczko niepozornie wygląda, ale co za kulinarne doznanie, mega smaczne. Delikatny biszkopt, przełożony masa z mleka kokosowego i świeżutkie dojrzałe mango, mniam mniam …
Filipiny to kraj biednych ludzi, błąkających się po plaży zaniedbanych psów i masakrycznie chudych kotów. Takiej skrajnej biedy nie widziałam dawno. Dzieci na ulicy chodzące w jednej parze butów - starsza w prawym, młodsza w lewym. Nie myślę, że jest to jakiś szczególny przywilej, tak po prostu im wypadło we wtorek, w środę mogły się wymienić. Zmyślność ludzi na Filipinach w wykorzystaniu tego co się znalazło, albo przypadkiem posiadło, albo z innego darowanego źródła jest wielka.
El Nido, postój pojazdów transportowych wieloosobowych - taksówek |
Wystarczy popatrzeć na środek transportu jakim poruszałyśmy się jadąc w busz. Była to konstrukcja metalowa, solidnie pospawana i połączona z motorem. Nikt się nie przejmuje rdzą, bo zawsze można nakleić taśmę, albo coś namalować, albo przykryć, to ma działać i jeździć. Niesamowite wrażenie robiły na mnie łupiny od orzecha kokosowego, czego było dużo i dookoła domów były posadzone w nich rośliny, naturalnie i ekologicznie.
Trzeba uważać na ceny. Np. 1,5 litrowa woda w hotelu kosztowała 50 pesos, a w miejscu gdzie można było nalać ja bezpośrednio do butelki już tylko 5. Podobnie jest z cenami jedzenia, tak bezpośrednio na ulicy, można obiad spożyć w cenie 150-200 pesos, ale jak już się chce zjeść dobrze i smacznie i rozpustnie w Japońskiej czy Francuskiej restauracji to na dwie osoby jest to wydatek rzędu 1000-2000 czasem jeszcze więcej…
1 dolar = 40 pesos, taki był kurs wymiany waluty na lotnisku w Davao.
Musze przyznać, iż moja siostra pięknie ułożyła plan naszej wspólnej podróży, jak najbardziej uwzględniając wszystkie moje zachcianki. A ponieważ moim marzeniem był masaż gorącymi kamieniami to i zaprosiła mnie na taki w Davao, w salonie Spa w hotelu Marco Polo. Pierwszy raz dostąpiłam takiej przyjemności, kiedy to już od samego wejścia panie wspierały słowem i budowały dobry nastrój. No trochę było za słodko, aż tak mi lukrować nie trzeba, ale jako doświadczenie ciekawe. Za to masaż gorącymi kamieniami cudowne przeżycie. Przeżyłam też tradycyjny masaż Filipiński...to chyba najlepsze określenie, przeżyłam. Podobno pani już na wejściu pytała mnie, czy ten dotyk jest dobry. Jakoś nie usłyszałam pytania i tym samym zezwoliłam pani na tortury. Nie powinnam sobie na to pozwolić! Dotyk w masażu jest bardzo ważny i od tego dużo zależy, a szczególnie zadowolenie klienta! Obolała wstałam ze stołu, ale miało to też i swoją dobra stronę, każde kolejne doznanie z masażem było lekkie i przyjemne…:)
Plaże, woda i słońce…:) |
To wszystko jest tam dostępne, o ile nie podróżuje się porą deszczową, a akurat sierpień takim miesiącem był. Dzięki temu przeżyłam ulewny deszcz z bardzo silnym wiatrem, który jak się okazało był tylko końcówką tego, co się działo po drugiej stronie wyspy w Manili gdzie był tajfun. Takie prawa natury. Pogoda służyła Nam na tyle, że za każdym razem, kiedy wypływałyśmy, a to nurkować w oceanie, lub zwiedzać kolejna plaże z wysokimi falami, albo plaże z perłowym piaseczkiem i szmaragdem wody to świeciło słońce, choć poranek nie wskazywał na taki przebieg dnia. Green Vie to miejsce w którym podobno można zobaczyć najpiękniejsze zachody słońca. Przeżyłyśmy taki jeden, ale za chmurami, przez które przebijał się ciepły pomarańcz. Szmaragd nie od dziś jest moim ulubionym kolorem, po tej wyprawie nadal pozostanie, wspomagany wspomnieniami i górą śmiechu jaki odstawiłyśmy wraz z siostrą.
Ja z Siostrą:) |
iwi
"Gościnnie" byliśmy już w :
Berlinie
Wiedniu
Indiach
British Columbii
Dziękuję, że tu zaglądasz :)
"Gościnnie" byliśmy już w :
Berlinie
Wiedniu
Indiach
British Columbii
Dziękuję, że tu zaglądasz :)
chciałabym mieć taką siostrę co proponowałaby mi takie szaleństwa! piękne zdjecia :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNa takie szalenstwo zgadzam sie o kazdej porze dnia i nocy /smiech/!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
świetnie opowiedziane, a zdjęcia, och, ach, turkusowa bajka!
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod Agnieszką F ;) nie potrzebujecie trzeciej Siostry? :p
OdpowiedzUsuńDo autora bloga: :) cudownie to ująłeś! Tak po męsku... Bardzo Mądry Mężczyzna mówi wtedy, że mu grzywka do oczu leci... ;D a nie ma włosów opadających gdziekolwiek... ;p
Hi hi, taka prawda :)
UsuńWygląda bajecznie, a taka rozpusta - hmmm, nie odmówiłabym! :)
OdpowiedzUsuńjej, ale rewelacja! kocham podroze, jednak jak na razie nie udalo mi sie opuscic Europy... wszystko przede mna! Filipiny maja magiczny klimat, taki pozytywny :) wyglada wspaniale... i pysznie!
OdpowiedzUsuńzycze samych owocnych podrozy
dziękujemy ! oby takie były :)
Usuńdla chcącego nic trudnego, na pewno tak będzie :D
Usuńpozdrawiam!
Cieszę się, że dzięki Tobie mogę poznać nowe rejony świata.
OdpowiedzUsuńU nas to ja jestem tą szaloną siostrą, szkoda, że moja nie daje się nigdzie wyciągnąć, no prawie nigdzie.
Może trzeba sposobem :)
UsuńPowiedzieć, że Ci zazdroszczę to mało! Okropnie ci zazdroszczę :(
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTo prawda, wygląda smakowicie. I po raz kolejny i ostatni proszę nie pozostawiać adresu swojej strony w komentarzu. Odwiedzamy komentujących !
OdpowiedzUsuńPrzepiękne i kuszące krajobrazy. Marzy mi się tak egzotyczna wyprawa, pozazdrościć! :)
OdpowiedzUsuńRatunku - ten kolor wody. Ja tam chcę! Już! Teraz! Zaraz! Natychmiast!
OdpowiedzUsuńEh a efekt jest taki, że marznę przed komputerem w domu, przykryta grubym kocem i marzę o podróży w ciepłe kraje.
Zdjęcia - cudo, może kiedyś uda mi się to zobaczyć na żywo, bo opis bardzo zachęca :)
OdpowiedzUsuńMnie zawsze kręcił durian :)) Jeszcze nie jadłam, ale jak tylko znajdę, to od razu biorę do domu! Tzn. na podwórko, bo pół roku musialabym po tym wietrzyć :)
OdpowiedzUsuńWybieramy sie tam w przyszlym roku, dzieki za wpis :-)
OdpowiedzUsuń