Ostatni wypad miał miejsce do Wiednia. Jak zapewne kojarzycie, było to związane z przelotem na pokładzie Boeinga 787 Dreamliner, o którym możecie przeczytać we wpisie Polski Dreamliner . Przyszła chęć a także i czas na kolejny wyjazd. Jak wcześniej zapowiadaliśmy, miał on być trochę nietypowy. Nietypowy dlatego, że pierwszy raz bez M. , a z nowym kompanem podróży.
Do stolicy Węgier dotarliśmy ok. północy. Lot trwał nieco ponad godzinę. Bilety kupiliśmy na około 1,5 miesiąca przed odlotem, w przystępnej cenie. Ryanair za podróż w obie strony + jeden bagaż do 15 kg zażyczył sobie 120 zł (od osoby).
W związku z tym, że przylot był zaplanowany na noc, pojawił się problem dotarcia z lotniska do miasta.
O takiej porze na próżno szukać komunikacji miejskiej. A perspektywa kilkugodzinnego oczekiwania na lotnisku była mało atrakcyjna. Dlatego też skorzystaliśmy z usługi Airport Shuttle. Zarezerwowaliśmy przejazd na trasie lotnisko - hotel za ok. 60 zł. Bezstresowo, szybko i, co najważniejsze, bezpośrednio pod hotel. Tak oto, w okolicach godziny 01:30, znaleźliśmy się w hotelu. A po kilku godzinach snu nastąpił poranek.
Po śniadaniu oraz przygotowaniu się do wyjścia w końcu byliśmy gotowi ruszyć do miasta. Pierwsze wrażenie, gdy opuściliśmy hotel, to dość wysoka temperatura. Przez cały dzień, a także kolejne temperatura oscylowała w okolicach 30 stopni, a roślinność, w porównaniu do polskiej, była już w pełni rozwinięta.
Najpierw skupiliśmy się na "ogarnięciu" okolicy. Było nam wiadome, że stacja metra linii czerwonej daleko nie jest. Ok. 10 minut spacerem od hotelu. Ale weź i zgadnij, w którą stronę należy zmierzać. Jednak to nie stanowiło problemu, bo jak napisałem, przyjęliśmy, że będziemy poznawać okolicę. W końcu, uzbrojeni w mapę oraz przewodnik z serii Pascal Lajt "Budapeszt i Węgry" trafiliśmy pod Ferenc Puskas Stadion - obok mieści się stacja metra. Jak się później okazało.... była to oczywiście dalsza stacja metra. Bliższą stacją jest Pillango utca. To właśnie z niej później już cały czas "operowaliśmy".
Dzięki temu, że postanowiliśmy wykupić w hotelu Budapest Travel Card 72h - kartę turystyczną za 33 euro, komunikacja miejska była opłacona na 72 godziny. Również dzięki tej karcie mieliśmy liczne zniżki w punktach handlowo-usługowych oraz na wybrane atrakcje turystyczne. Dobrym rozwiązaniem okazały się również 2 darmowe wejścia do muzeów, galerii.
Po dotarciu ze stacji Ferenc Puskas na stację Astoria oraz Deak Ferenc ter uznaliśmy,że Astoria to stacja, która jest "bramą" do centrum Budapesztu, a Deak Ferenc to samo centrum oraz łącznik wszystkich trzech linii metra. Metro sprawne, czyste. Linia czerwona najnowocześniejsza, żółta i niebieska są starsze. Ale najładniejsze stacje można spotkać, poruszając się linią żółtą. Jeżeli chodzi o jakieś rady dotyczące metra, czy w ogóle komunikacji miejskiej to nie należy "kombinować", jeździć na gapę. Kontrole są tu powszechne, nie do uniknięcia. Pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że są stałe. W szczególności w metrze.
Jako środek transportu polecam właśnie metro. Ktoś może powiedzieć, że dużo to się nie zobaczy, przemieszczając się kolejką. To prawda, ale nie do końca. Po pierwsze, jest to szybki i sprawny środek transportu, zaoszczędzimy dużo czasu. Po drugie, część stacji jest nad powierzchnią ziemi ;).Tramwaje są strasznie wolne i stare. Nie polecam, bo po prostu podróż nimi do przyjemnych nie należała.
Z góry założyliśmy, że I dzień będzie trochę na luzie. Chcieliśmy po prostu przejść się po mieście, zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Choć nie powiem, że oczywiście kilka miejsc odwiedziliśmy. Bardzo charakterystyczne punkty Budapesztu to oczywiście mosty, góra Gellerta, cytadela, zamek, parlament. Nie piszę o Wyspie Małgorzaty - jest to często odwiedzane miejsce przez turystów i spora atrakcja turystyczna, ale ona nie rzuca się w oczy. A wszystkie wyżej wymienione punkty, jak się zakręci dookoła, tak wszystkie je widać.
Jednym z najbardziej znanych mostów jest Most Wolności, kolejne to Elżbiety, Małgorzaty. Robią wrażenie, nie powiem.
Nasze dalsze kroki skierowaliśmy ku górze Gellerta, Hotelowi Gellert, cytadeli i Górze Zamkowej oraz samemu zamkowi. Mój kompan do dziś pozostaje pod wrażeniem liczby schodów, które musieliśmy pokonywać. Nie mogę się z nim nie zgodzić. Było ich mnóstwo. Na tyłach Hotelu Gellert natomiast znajdują się ładne ogrody i całkiem sympatycznie wyglądające baseny. W tamten upał chciało się tam ochłodzić. Ale trzeba było iść dalej. I tak cały czas wchodziliśmy po schodach, mając miasto jak na dłoni.
Nad Górą Zamkową dominuje kościół Macieja, z nietypową dachówką.
W ten oto sposób I, intensywny dzień na Węgrzech, dobiegał końca. Po drobnych zakupach spożywczych wróciliśmy do hotelu. Zdecydowaliśmy, że kolację zjemy w hotelowej restauracji, bo byliśmy zmęczeni i nie chciało się nam już nigdzie wychodzić, w końcu przyszedł też czas na spróbowanie miejscowego trunku. Było dość smacznie, ale nie dotyczy to ziemniaków, ponieważ te były niedogotowane. Jak się później okazało, Węgrzy chyba tak po prostu gotują, bo kilkukrotnie taka sytuacja się powtarzała.
Zapraszamy również
Noclegi w przystępnych cenach możesz znaleźć tu.
Uwielbiam Budapeszt :)
OdpowiedzUsuńPS. Dodaję do obserwowanych :) Pozdrawiam
Również mi się spodobał i chętnie wrócę.
UsuńDziękujemy bardzo :)
Ja byłam Budapeszcie dwa razy w ramach festiwalu Sziget.Bardzo podobne mam wnioski jak wspomnianym reportażu. Budapeszt ma w sobie to "coś", nie jest lansiarski, ma super komunikacje publiczną i pełno przestrzeni miejskiej dla ludzi. Następne odwiedziny Budapesztu będę się delektować na rowerze. Taki mam plan! :)
OdpowiedzUsuńO proszę, ciekawy ten plan. Tak Budapeszt jest naprawdę fajny.
UsuńJak planowaliśmy wakacje, których celem był Słoneczny Brzeg to uprosiłam męża, żebyśmy przy okazji zwiedzili też Budapeszt po drodze. Udało się i wiecie co, to była najlepsza decyzja. Budapeszt jest przepiękny. Do tej pory mam łzy w oczach, jak wspominam.
OdpowiedzUsuń