wtorek, 17 czerwca 2014

Gościnnie: Ola w British Columbii

Dziś w cyklu "Gościnnie..." - czyli opowieści podróżnicze naszych znajomych, zapraszamy do Kanady. Dokładnie do British Columbii, po której to podróżowała Ola. 

O różnych siłach ludzkości wiadomo. W szkołach namiętnie tłuką nam do głów wzory na siłę dośrodkową, Coriolisa czy Lorentza, a jednak pomimo pełnej świadomości, że takowe istnieją, nie zawracamy sobie nimi gitary. Są i tyle, nie przeszkadzają (a wręcz pomagają!), więc nie ma co się rozwodzić. Jedna tylko siedzi wciąż w mojej głowie, nie daje o sobie zapomnieć, staje się motorem do wszelakich działań w chwilach zwątpień i choć za cholerę nie potrafię wyprowadzić na nią wzoru, to jednak spróbuję ją poniżej opisać, a kto wie, może i Wami zawładnie. Zapraszam do przeczytania krótkiego felietonu na temat siły "do kanadyjskiej", która rokrocznie sprowadza mnie do British Columbii i sprawia, że zakochuję się w tej urokliwej i jednocześnie dzikiej prowincji coraz mocniej.

Kiedy to piszę, Burnaby - trzecie pod względem ludności miasto w BC, usytuowane na obrzeżach Vancouver, wita mnie już po raz czwarty, wita niemalże bezchmurną pogodą (słońce bierze odwet na zimie, która bezceremonialnie faworyzowała deszcz), ciepłem i otwartością miejscowych, smaganymi przez upragniony w upalne dni zefir kępami drzew i krzewów w niezliczonych odcieniach zieleni. Mieszkam na jedenastym piętrze, a pomimo to pobliskie apartamentowce patrzą na mnie z góry, prężąc się dumnie znad dywanu parkowo-leśnych zarośli, niczym strażnicy stojący na baczność przed fortecą majestatycznych Gór Nadbrzeżnych. Śnieżne czapy skrzą się w znikających za horyzontem promieniach, wkrótce jednak, bo z nadejściem sierpnia, spłyną rwącymi potokami do lokalnych strumyków, zasilą rzekę Fraser i osłodzą przybrzeżne wody Pacyfiku.




Jeśli zrobię teraz przerwę od pisania i wyjdę na krótki spacer, wystarczy, że minę dwie przecznice, a znajdę się w zupełnie innym świecie, w którym o cywilizacji świadczą jedynie wydeptane ścieżki poprzecinane obnażonymi korzeniami gigantycznych sosen, swą urodą przypominające pas wysadzany drogocennymi kamieniami, które, wypolerowane przez deszcz, zadziwiają bogactwem kolorów. To urzeka mnie w Kanadzie najbardziej: harmonia pomiędzy antropogenicznym uniwersum a dziewiczą naturą. Parę kilometrów w głąb gór człowiek ustępuje miejsca prawom niezmąconym od pradawnych czasów. Staje się nic nieznaczącym pionkiem w gąszczu dzikiego i nieprzewidywalnego królestwa flory i fauny. Penetrowanie kanadyjskiej tajgi na własną rękę może skończyć się nie tylko utratą orientacji w terenie, lecz również spotkaniem z głodnym misiem, stąd wskazane jest trzymać się wyznaczonych tras.

Lokalne góry oferują sieć szlaków turystycznych o wszystkich poziomach trudności: leniwi z ulgą wybiorą coś z szerokiej gamy łatwych tras (nawet w Whistler), gdzie niewielkie deniwelacje terenu nie odbiorą przyjemności kontemplowania przyrody; bardziej zaawansowanym hikerom mogę polecić Mount Seymour - tamtejsze trasy zaspokoją nie tylko spragnione estetyki zmysły, lecz również wycisną z Was ostatnie poty, zmuszą Wasze ciała do pokonywania drabin splecionych z giętkich korzeni, wspinania się wzdłuż skalnych serpentyn, robienia susów z kamienia na kamień, by przeprawić się przez oczko morskie w swym zwierciadle odbijające piękno arystokratycznych masywów górskich. Tydzień temu wybrałam się w okolice Squamish, by wypróbować dopiero co oddaną do użytku Sea to Sky Gondolę. Choć jest to jedna z tych atrakcji, które warto zaliczyć raz i wystarczy (w przeciwieństwie np. do Whistler, tam można wracać bez końca), to niezwykłą radość sprawił mi 10-kilometrowy hiking u podnóża szczytu Sky Pilot. Trasa dość monotonna, bo poprowadzona na całej długości w tunelu z drzew i krzewów, jednak dotarcie poprzez kaskady wiosennych potoków (nie żartuję! - na pewnych odcinkach dróżka zamieniała się w strumień) do poziomu śniegu okazało się niesamowitą frajdą. Zdobycie samego szczytu, szczególnie w obecnych warunkach, gdy okryty jest stosunkowo grubą warstwą białego puchu, wymagałoby nie tylko odpowiedniego ekwipunku, lecz również przygotowań i doświadczenia. Na trasie spotkałam człowieka, który zjechawszy ok. 100 metrów po mroźniej zjeżdżalni, zapadł się po pas i skonstatował, że stoi w strudze topiącego się pod spodem śniegu! Miałam okazję porozmawiać również z ponad sześćdziesięcioletnim hikerem o zdumiewającej wprost kondycji, widać, że posiadającym niemały bagaż doświadczeń, rozwijającym swą pasję z córką bądź też znacznie młodszą kochanką. Wymieniwszy się kontaktami, planujemy pokonać bardziej wymagającą na trasę na granicy Kanady i Stanów. Jeśli Redaktor Naczelny T. pozwoli, skrobnę o tym co nieco, gdy wyprawa dojdzie do skutku.






Jednak, jak już wspomniałam wcześniej, British Columbia to nie tylko zew natury. Na tętniące serce prowincji składają się pełni optymizmu i serdeczności ludzie, mieszkanka kultur, smaków i zapachów, fascynująca i zróżnicowana architektura. Życie kumuluje się na wybrzeżu, przede wszystkim w stolicy BC - Victorii (o której teraz pisać nie będę, gdyż dopiero w tym roku planuję się tam wybrać) i największym mieście - Vancouver. Mieście o nieopisanej atmosferze, jedynym w swoim rodzaju i słusznie zajmującym czołowe pozycje w rankingach na najlepsze miejsce do życia. Kiedy odwiedziłam je po raz pierwszy, doznałam specyficznego uczucia. "Jestem w domu"  - pomyślałam i uderzyło mnie to tym bardziej, iż zwiedziwszy w swoim krótkim życiu ponad 20 krajów, wiele z nich kilkakrotnie, ani razu nie przeszło mi przez myśl, aby któryś traktować inaczej niż miejsce krótkotrwałego pobytu, a już na pewno nie tak osobiście. "Dom" to słowo szczególne, intymne, nieodłącznie związane z poczuciem bezpieczeństwa, ciepłem; to azyl, schronienie. Czemu zatem Vancouver, w ogóle Kanada zawdzięcza tę zaczarowaną aurę?


Niebagatelną rolę odgrywa tu fakt, iż Kanada jest młodym państwem. Konfederację Kanady uchwalono w 1867, trudno więc mówić o rodowitych Kanadyjczykach, nawet jeśli ich przodkowie zasiedlili te terytoria w owym czasie (pomijam przedstawicieli rdzennych ludów, pozostało ich niewielu). Wszyscy skądś tu przybyli. Inaczej rzecz ma się w społeczeństwach krajów o długiej tradycji, burzliwej historii: Anglii, Francji, Rosji czy Polsce - na przestrzeni wieków zdążyło się bowiem w nich wykształcić poczucie odrębności, często o zabarwieniu nacjonalistycznym, a wśród określonych grup także szowinistycznym. Kanada, przedstawicielka "nowego pokolenia" państw, wita imigrantów z otwartymi rękami. Podobnie jak młodego człowieka stojącego u progu dorosłości, cechuje ją nadzieja i żywiołowość. Każde państwo tworzą ludzie, jednak w przypadku Kanady wyrażenie to ma inne zabarwienie niż w odniesieniu do starego kontynentu. Gdy rodzisz się Polakiem, Niemcem czy Hiszpanem, w pewnym sensie zostaje Ci to narzucone, Twoje narodowe drzewo genealogiczne sięga często kilkuset lat. Bycie obywatelem Kanady wiąże się z wyborem: pośrednim - Twoja prababka, ojciec etc. zdecydowali, że chcą tu mieszkać, bądź bezpośrednim - wynikającym ze świadomie podjętej przez Ciebie decyzji. Ludzie przyjechali tu, by żyć godnie, lepiej, niż mógłby to im zagwarantować rodzimy kraj. Stąd też tutejsi mieszkańcy nie narzekają, lecz działają; wiedzą, że sami kreują swoją rzeczywistość, zdają sobie sprawę ze swej inności i akceptują ją, są tolerancyjni, przeważnie nie mają kompleksów. Społeczeństwo kanadyjskie jest społeczeństwem otwartym, każdy może do niego dołączyć i w nim się rozwijać. Właśnie to pozwala przyjezdnym poczuć się jak w domu.


Należy również zaznaczyć, iż imigranci nie wypierają się swoich korzeni, lecz kultywują przywiezione tradycje, co czyni Vancouver miastem multikulturowym, a przez to bogatszym i barwnym. Przechadzając się ulicami, spostrzeżesz wywieszone przy wielu domach narodowe flagi obok kanadyjskich. Porwie Cię woń najróżniejszych potraw, melodia języków z krajów bliższych i dalszych, oczaruje kalejdoskop ludzkich fizjonomii, zadziwi architektura idealnie oddająca pluralistyczny charakter Kanady. Otóż trzeba powiedzieć, że downtown rozrasta się na potęgę, powoli czyniąc z Vancouver szklane miasto, jednak pomiędzy biurowcami i wieżowcami ostały się budynki w stylu edwardiańskim, neoromańskim, neogotyckim, neorenesansowym, art déco i wielu innych. Im dalej od centrum, tym więcej jednorodzinnych domów przypominających kalifornijskie bungalowy oraz stylowych osiedli. Downtown, podobnie jak Granville Island czy English Bay zaliczyłabym do obowiązkowych turystycznych punktów. Warto odwiedzić położony tuż nad Pacyfikiem Stanley Park, zaczerpnąć gęstego, słonawo-słodkawego powierza, wieczorem zaś dać się porwać nocnemu życiu wśród tysięcy migających świateł, wśród gwaru restauracji i kawiarni.





Nie sposób opisać dobrze British Columbię, a nawet tylko Vancouver w jednym tekście. Powyższy ma być tylko impresją, zachętą, inspiracją do podróży w te rejony. Niech zdjęcia stanowią dodatkowy bodziec, by spakować manatki i dać się zakochać w Kanadzie.






Autorką zdjęć i wpisu jest Ola Białyszewska. 


O Kanadzie pisaliśmy również w innych wpisach:

Toronto





Miło mi, że jesteś tu. Dziękuję. 

23 komentarze :

  1. jakbym widziała już to miejsce w jakimś filmie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i tak, jednak to nie film to rzeczywistość :)

      Usuń
  2. Dobrze jest poznać nowe tereny, dla mnie tak odległe. Bardzo mi się spodobało, że można tam zobaczyć i duże metropolie i dziką przyrodę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jak piszesz. Teraz też jest dla mnie to odległe, ale będąc rok temu w Toronto fajnie było zobaczyć aglomeracją a całkiem niedaleko niej prawdziwą przyrodę.

      Usuń
  3. Niezłe bogactwo krajobrazu - od miejskich aglomeracji, poprzez góry, lasy...wszystko czego dusza zapragnie! W tym domku z czerwonym dachem ( nad wodą ) mogłabym zamieszkać nawet dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda trochę jak z jakiejś bajki. Ale chyba trzeba mieć się na baczności, bo niedźwiedzie mogą okazać się nieproszonymi gośćmi ;)

      Usuń
  4. Oj tak, Kanada też mi się marzy... Nie wiem kiedy to będzie możliwe, ale mamy też rodzinkę w tym kraju, więc może za parę lat się uda. Jak finanse pozwolą ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, żeby wyprawa doszła do skutku!:)

      Usuń
    2. Pamiętam jak już z rok temu wspominałaś o tej rodzinie w Kanadzie , nadal życzę żeby wyjazd się udał. Ale teraz przed Tobą wyzwanie niebagatelne - dom ;)

      Usuń
  5. Wow. Marzę o Kanadzie, może kiedyś się spełni, na razie popatrzę i poczytam opowieści innych :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Na podstawie zdjęć na pewno można się zakochać! Zazwyczaj najczęściej podróżuję palcem po mapie, obecnie dokonuję innych wyborów, ale podróże to moje najulubieńsze marzenie. Ciągle mam nadzieję, ze może kiedyś... Za to czytam chętnie książki podróżnicze i takie notki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, są inne priorytety, zadania, zobowiązania, plany. Na wszystko przyjdzie czas. Cieszy mnie to, że czytanie notek, oglądanie zdjęć sprawia Ci przyjemność.

      Usuń
    2. Tak, na pewno! Byle nie na emeryturze, bo ciężko mi będzie dużo chodzić i znosić trudy podróży ;-) Teraz czytam "W 80 dni dookoła świata" Michaela Palina (jeden z Monty Pythona) i oczywiście mam kolejne marzenie!

      Usuń
  7. piękne zdjęcia! :) az chcialoby sie tam jechac:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Druga fotografia jest po prostu bajeczna! Aż chciałoby się zobaczyć to na własne oczy :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na drugiej fotce: Sea to Sky Gondola, Squamish. Zapraszam do odwiedzenia strony http://www.seatoskygondola.com/, znajdziesz tam dużo więcej pięknych zdjęć i możesz nawet interaktywnie przejść się po tarasie widokowym:)

      Usuń
  9. koniecznie musze sie tam kiedys wybrac :) nie jest to w pierwszej dziesiatce miejsc, ktore chce odwiedzic, ale ja jestem taka ciekawa swiata... a czytajac takie opisy mam jeszcze wieksza ochote zwiedzac

    OdpowiedzUsuń
  10. No ladnie, no... :) Misiek moj, przynajmniej wirtualnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. a co planujesz na wakacje, jeśli mogę spytać? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz :). Myślę, że uda mi się spędzić tydzień nad polskim morzem, za jakiś czas wybieram się też do Hiszpani. Oprócz tego mam plany niepodróżnicze a bardziej zawodowe. Ale też jestem przekonany, że jakieś wyjazdy wyjdą jeszcze "w praniu" - bliższe i dalsze.

      Usuń
  12. Przepiękne zdjęcia! Aż chciałoby się tam być ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za odwiedziny i komentarz, zapraszamy do obserwowania. Jeżeli komentujesz jako "Anonimowy" podpisz się proszę, żebym wiedział jak mam do Ciebie się zwracać. Jednocześnie informujemy, że odwiedzamy komentujących. Nie ma potrzeby zostawiania adresu strony.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Printfriendly